Dlaczego akurat amerykańskim? Nie wiem, ale jakoś tak większość książek informatycznych, jakie przewinęły mi się przez ręce, była napisana przez właśnie autorów ze Stanów.
Bo znów bloguję o pisaniu książek. Informatycznych oczywiście.
Zatem obiektem mojej zazdrości jest czas, który niejednokrotnie autorzy zza oceanu dostają od swoich wydawnictw na napisanie bądź dokończenie książki. Ileż to razy czytałem w jakże charakterystycznych dla autorów z Nowego Świata podziękowaniach dla żon, ojców, matek, mężów, przyjaciół itp. że są szalenie wdzięczni za cierpliwość, jaką wspomniane osoby miały dla nich przez cały rok, kiedy to ich myśli były skierowane wyłącznie na książkę, nad którą pracowali... Rok! Marzenie. Ja najwięcej czasu to chyba ze trzy miesiące miałem - nie pamiętam dokładnie, musiałbym rzucić okiem na umowy. Krótki czas jest z jednej strony uzasadniony - we współczesnej informatyce zmiany zachodzą tak szybko, że jeżeli wyda się książkę o danej technologii, oprogramowaniu, języku czy środowisku z lekkim opóźnieniem, może się po prostu nie sprzedawać. Więcej czasu można poświęcić na stworzenie książki o bardziej ogólnym, choć ściśle ukierunkowanym znaczeniu, jednak ponadproduktowym, nie ograniczającym się do jakiejś konkretnej wersji programu czy technologii. Ale tego typu książki raczej nie mają aż takiego "brania" (chyba, że są wyjątkowo dobre) - wszak "Tworzenie aplikacji dla systemu /.../ w środowisku /.../ wersja 2014" sprzeda się lepiej, niż "Tworzenie aplikacji dla systemu /.../ w języku /.../". A będzie jeszcze gorzej w tym drugim przypadku, gdy autor nieopatrznie przemyci w środku informację, że tak naprawdę, to chodzi o jakieś dziwne narzecze jakiegoś cudacznego języka...
Inaczej jest oczywiście, gdy autor już ma jakiś opracowany tekst i szuka wydawcy (szczęścia życzę, choć dziś wydanie czegokolwiek nie jest aż takim problemem - o czym za moment), jednak ja większość tekstów pisałem na zamówienie, ponieważ moje propozycje okazywały się mieć niekorzystne trendy w kontekście oczekiwań potencjalnych czytelników.
Skąd te rozważania? Otóż ostatnio wpadłem na pomysł przygotowania kolejnej książeczki, tym razem jednak postanowiłem wziąć całość w swoje ręce, czyli wydać się sam. No, może nie do końca sam, ale z pomocą wydawnictwa, które pomogłoby w dystrybucji ebooka. Właśnie o to chodzi - dziś, gdy książki elektroniczne niewątpliwie dorównują - przynajmniej w pewnych kręgach - popularnością książkom klasycznym, wytworzyła się dla autorów świetna okazja do uniezależnienia się od trendów, wymagań, niekorzystnego wpływu wydawcy na kształt dzieła czy na tytuł itp. No i terminy nie ścigają - możesz pisać, jak długo chcesz; twój problem, gdy książka się nie sprzeda. Chyba, że napiszesz coś naprawdę dobrego, że się powtórzę.
Kiedyś popełniłem artykuł typu "rachunek sumienia" - teraz wracam do niego i postaram się solidnie przyłożyć do mojego nowego projektu książkowego.
Chwilowo nie zdradzę jednak, o czym rzecz będzie traktować.
Bo znów bloguję o pisaniu książek. Informatycznych oczywiście.
Zatem obiektem mojej zazdrości jest czas, który niejednokrotnie autorzy zza oceanu dostają od swoich wydawnictw na napisanie bądź dokończenie książki. Ileż to razy czytałem w jakże charakterystycznych dla autorów z Nowego Świata podziękowaniach dla żon, ojców, matek, mężów, przyjaciół itp. że są szalenie wdzięczni za cierpliwość, jaką wspomniane osoby miały dla nich przez cały rok, kiedy to ich myśli były skierowane wyłącznie na książkę, nad którą pracowali... Rok! Marzenie. Ja najwięcej czasu to chyba ze trzy miesiące miałem - nie pamiętam dokładnie, musiałbym rzucić okiem na umowy. Krótki czas jest z jednej strony uzasadniony - we współczesnej informatyce zmiany zachodzą tak szybko, że jeżeli wyda się książkę o danej technologii, oprogramowaniu, języku czy środowisku z lekkim opóźnieniem, może się po prostu nie sprzedawać. Więcej czasu można poświęcić na stworzenie książki o bardziej ogólnym, choć ściśle ukierunkowanym znaczeniu, jednak ponadproduktowym, nie ograniczającym się do jakiejś konkretnej wersji programu czy technologii. Ale tego typu książki raczej nie mają aż takiego "brania" (chyba, że są wyjątkowo dobre) - wszak "Tworzenie aplikacji dla systemu /.../ w środowisku /.../ wersja 2014" sprzeda się lepiej, niż "Tworzenie aplikacji dla systemu /.../ w języku /.../". A będzie jeszcze gorzej w tym drugim przypadku, gdy autor nieopatrznie przemyci w środku informację, że tak naprawdę, to chodzi o jakieś dziwne narzecze jakiegoś cudacznego języka...
Inaczej jest oczywiście, gdy autor już ma jakiś opracowany tekst i szuka wydawcy (szczęścia życzę, choć dziś wydanie czegokolwiek nie jest aż takim problemem - o czym za moment), jednak ja większość tekstów pisałem na zamówienie, ponieważ moje propozycje okazywały się mieć niekorzystne trendy w kontekście oczekiwań potencjalnych czytelników.
Skąd te rozważania? Otóż ostatnio wpadłem na pomysł przygotowania kolejnej książeczki, tym razem jednak postanowiłem wziąć całość w swoje ręce, czyli wydać się sam. No, może nie do końca sam, ale z pomocą wydawnictwa, które pomogłoby w dystrybucji ebooka. Właśnie o to chodzi - dziś, gdy książki elektroniczne niewątpliwie dorównują - przynajmniej w pewnych kręgach - popularnością książkom klasycznym, wytworzyła się dla autorów świetna okazja do uniezależnienia się od trendów, wymagań, niekorzystnego wpływu wydawcy na kształt dzieła czy na tytuł itp. No i terminy nie ścigają - możesz pisać, jak długo chcesz; twój problem, gdy książka się nie sprzeda. Chyba, że napiszesz coś naprawdę dobrego, że się powtórzę.
Kiedyś popełniłem artykuł typu "rachunek sumienia" - teraz wracam do niego i postaram się solidnie przyłożyć do mojego nowego projektu książkowego.
Chwilowo nie zdradzę jednak, o czym rzecz będzie traktować.
Komentarze
Prześlij komentarz